Dochodzi jedenasta, noc, a my dopiero docieramy do hotelu w Yeadon. Ciemność, cisza, puste ulice, puste miasteczko i ten hotel, który z zewnątrz wygląda jak motel z amerykańskich filmów. Parterowy, długi, przed drzwiami goście mogę stawiać samochody. Latarnie, światło przed drzwiami, w tle gra świerszcz. Otwieramy drzwi. Recepcja to kontynuacja, również przypomina sceny z filmów.
Pusto, puste biurko recepcyjne. Podchodzimy i czekamy aż ktoś się zjawi. Cierpliwe czekanie nie przynosi efektów. Zniecierpliwieni dzwonimy w dzwonek na ladzie. Wreszcie zjawia się on, zaniedbany czterdziestolatek, z uwidocznionym już brzuchem, nieuczesany, nieumyty i tylko brytyjski akcent zdradza nam, że nie jest to jeden z gości z tych filmów lat 80-tych, 90-tych klasy B ze Stanów. Daje nam klucze. Próbuje żartować, głos donośny, typowy dla Anglika. W końcu po wymianie uprzejmości docieramy do pokoju. Ten zaś okazuje się czysty, czysty tak po europejsku, schludny i przytulny po angielsku.
Malownicze miasteczko Yeadon
Jesteśmy w Anglii, w hrabstwie Yorkshire. Zrzucamy w pokoju rzeczy. Przed chwilą przylecieliśmy tu, po to by przespać się i rano wsiąść do samolotu i rozkoszować się wyjazdem do Dublina. Tak było najtaniej. Słyszę jak z brzucha Staśka wydobywa się donośne burczenie, w moim również pusto. Nie było czasu dzisiaj zjeść. Stasiek, wychodzimy, wyruszamy na poszukiwania jedzenia. Pierwszy trop był mylny, bo skierowaliśmy swoje nogi do hotelowej restauracji. Przykro nam, tylko do jedenastej. Ale przecież wejdziemy po cichu, przecież w środku goście jeszcze są. Idźcie do centrum Yeadon, tam zjecie.
O jakim centrum możemy mówić jeżeli znajdujemy się po środku niczego, w miejscowości Yeadon? Drogi czytelniku słyszałeś kiedyś taką nazwę? Ambitnie wyszliśmy, skierowaliśmy swe kroki w kierunku wyznaczonym palcem kelnera. Skręciliśmy na drugim skrzyżowaniu jak kazał. Panował mrok i cisza. Sennego spokoju nie zakłócił nawet żaden przejeżdżający samochód, żaden człowiek nie próbował spacerować. Byliśmy jedyni. Sami. Na skrzyżowaniu pulsowało żółte światło, potwierdzające późną noc, czas kiedy nie wychodzi się jeść, potwierdzające czas snu i odpoczynku. Szliśmy dalej. Pozostało nam wsłuchiwać się w swój krok i wypatrywać centrum. Już myślałem, że to centrum nie istnieje, już zdążyłem to nawet kilkukrotnie zwerbalizować. Po czym usłyszałem pierwszy głos, potem drugi, a na ulicach zaczęli pojawiać się, choć nielicznie, ludzie. Niektóre witryny świeciły się tak normalnie, po miejsku, tak niezwyczajnie do tego miejsca. Centrum Yeadon więc jednak istnieje, pomyślałem.
Pełni zaskoczenia
Po kilku próbach siadamy. Miejsce wygląda obłędnie, ogromne, łączące pub z jadłodajnią. Jadłodajnię w stylu amerykańskim (tak, taką z wielkimi kanapami i stołem między nimi) i pubem w stylu angielskim, z dartem, automatami. Ogromny bar, a za nim trzech barmanów lejących piwo. Jest coś do jedzenia? Tak, są chipsy. Wzięliśmy więc chipsy i po piwie. Czekając na piwo zaczęliśmy rozmawiać z Brytyjczykami, takimi jakby z filmów Gilliama, przekręconymi przez życie, z twarzami wygiętymi groteską.
Ta chwila urastała do miana pięknej, kiedy patrzyliśmy na miłość pary, która była odpychająca urodą, ale przyciągająca uczuciem. Piliśmy piwo i dziwiliśmy się, upajaliśmy się towarzystwem. Weszliśmy świat Lyncha i Gilliama. Piliśmy piwo w miejscu gdzie wszyscy bywalcy wyglądali jak muzycy The Tiger Lillies. Brakowało tylko ich muzyki i byłaby pełnia chwili, mogłaby zapaść kurtyna i mógłby być koniec tego wieczora, bo spełnienie już nastąpiło.
Koniec nie nastąpił, bo głód nadal w nas był i głód domagał się zaspokojenia. Wyszliśmy w końcu z tego yeadonowskiego pubu i naszym oczom ukazał się bar, będąc bardziej zanurzonym w detalu, pizzeria. Pizzeria prowadzona przez Hindusa, w której można było oprócz pizzy kupić kebaba, a także hinduskie specjały. Było tam wszystko. Był i ruch, bo to ostatnie miejsce w Yeadon, gdzie można było coś zjeść. Ludzie wyrastali z cienia miejscowości i wchodzili w światło pizzerii. Był to typowy Take away, jadło się na stojąco. Wziąłem burgera i był to błąd. Rano umierałem, rano obaj umieraliśmy.
A rano nadeszło szybko, bo cztery godziny od momentu dotarcia do pokoju. O siódmej był lot, wstać musieliśmy wcześnie.
Wpis odtworzony z archiwalnej strony.
To jeden z tych tekstów, który potrafi całkowicie odmienić sposób myślenia.
Takie ciekawe treści odkrywa się w internecie. Dziele się z Wami