Jest niedziela. Późny wieczór. Zegarek wskazuje na to, że nadchodzi już czas poniedziałku. My zaś po rozpakowaniu mamy wreszcie moment by usiąść. Bo wróciliśmy. Wróciliśmy z wycieczki, o której nie informowaliśmy, ponieważ zabrakło przed wyjazdem na to czasu. Wszystko nastąpiło tak szybko. Ostatnie noclegi rezerwowaliśmy w trakcie trasy. A więc tak: zrobiliśmy z dwójką małych dzieci 6 tysięcy kilometrów trasy autem, naszym docelowym miejscem było południe Włoch, Tropea Kalabria, leżąca nieopodal Sycylii. Po drodze działo się. Mamy głowy pełne wrażeń. Jeszcze dwa wieczory temu jedliśmy kolację robioną przez Włocha u niego w domu, zapijając ją winem wyprodukowanym przez niego, winem, które w beczce spędziło 3 lata. Chwilę wcześniej siedzieliśmy na łodzi, wyglądaliśmy za burtę i widzieliśmy skaczące delfiny. Jeszcze wcześniej spacerowaliśmy po Expo itd. itd.
Początek naszej trasy w Warszawie
Dzisiaj jesteśmy już w Warszawie, przede mną leżą zdjęcia z Instaxa oraz wina, które przywieźliśmy z Włoch. Zawsze przywozimy wina, tyle ile się da. Tym razem miejsca starczyłoby na więcej, ale finansowo poszliśmy wyżej niż zazwyczaj i zabrakło po prostu na więcej pieniędzy. Będzie za to smacznie. Tak jak było przez ostatnie dwa tygodnie. Poniżej widzicie wyznaczoną trasę. Polska – Czechy – Austria – prawie cały czas Włochy – Słowacja – Polska. Przez najbliższe kilka tygodni wrzucę teksty i zdjęcia. Spodziewajcie się ich w poniedziałki i czwartki. W najbliższy czwartek trasa do Salzburga. Te daty muszę wyznaczać dla siebie, aby naprawdę ich dotrzymać.
Na poniższej mapie tylko fragment trasy. System mi ogranicza do 10 punktów, później było jeszcze Vieste, później okolice Padwy, następnie Bratysława i Warszawa.
Wpis odtworzony z archiwalnej strony.
W tym artykule jest coś, co zmusza do przemyśleń. Sprawdźcie sami.