Złocistymi kolorami obsypała nas w tym roku jesień, kolor rudy i czerwony miesza się ze złotym, ten wpada w żółty i jasno żółty. Siedziałem w hotelu w Łodzi i patrzyłem przez okno na park, na ciągłe przesypywanie się liści przez parkową aleję. W końcu zjechałem na dół i zapaliłem papierosa, słońce rozpalało mi policzki, połowa października i nadal jest pięknie. Dawno nie pamiętam tak długiej i ładnej jesieni. A może była, w zeszłym roku lub dwa lata temu, tylko że deszczowy listopad zapadł w pamięć bardziej?
Budapesztańskie samotności
Ten październik na pewno zapamiętam, póki co upływa pod znakiem pięknej pogody i ciągłego niedoczasu. Cały czas w ruchu, cały czas w napięciu. Mijam miasta, rozsiadam się w hotelach, wypijam drinka i budzę się wcześnie rano. Jadam śniadania jako pierwszy z hotelowych gości i biegnę dalej. Nie będę zrzucał winy na czasy, w których żyjemy, bo swoim losem sami kierujemy, zawsze można uciec gdzieś w Bieszczady lub na Mazury i żyć blisko natury, ba, jeszcze na tym zarabiać. Ale nie będę odbiegał od tematu. Faktem jest, że od 20 września jestem gościem w domu, mieszkam w pracy lub hotelach. Ma to swoje plusy, mój głód podróży jest zaspakajany z nawiązką, z drugiej strony tęsknota za rodziną zaczyna coraz bardziej doskwierać.
Budapeszt na weekend
Kiedy piszę te słowa jest niedziela, 20 października, mija równy miesiąc mojego maratonu. Siedzę na piątym piętrze hotelu w Budapeszcie, przez okno widzę rozświetlone stare miasto, w linii prostej od mojego biurka do Dunaju jest z 75 metrów, dawno nie mieszkałem mając tak dobry widok, ostatni raz pewnie w Hong-Kongu, gdzie z 20. piętra tamtejszego hotelu miałem pewnie jeszcze ładniejszy, na zatokę.
Siedzę i myślę, a wśród myśli przede wszystkim ta o specyficznym bólu, który odczuwam przy współżyciu z tym miastem, zadrą jaką stolica Węgier umieściła pod moim naskórkiem, czymś co odczuwam w tej chwili ze zdwojoną siłą. Moją budapesztańską tragedią jest to, że jestem po raz kolejny tutaj i po raz kolejny sam, bez Ag. Budapeszcie, jesteś miastem mojej samotności, jesteś tym punktem na mapie, gdzie odkrywam na nowo pojęcie bycia samemu. Całość potęguje się jeszcze w zestawieniu z miejscem moich noclegów – hotel ma siedem pięter, setki pokoi. Środek hotelu jest zaś odkryty, tak, że z każdego piętra widać lobby na dole i wszystkie piętra, a z lobby patrząc w górę zauważasz ogrom budynku. Czuję się tu jak mrówka, jak pszczoła w ulu, czuję, że tracę własną tożsamość na rzecz anonimowości.
Najgorsze jest jednak to, że miasto jest piękne, a najpiękniejsze właśnie teraz, jesienią, kiedy okrywa się w barwny płaszcz tej pory roku. Dodatkowo miękkie, ciepłe powietrze powoduje w tobie radość. Dwie godziny temu piłem białe wino nieopodal zamku, po mojej prawej stronie płynął ludzki strumień, po lewej czeskie dziewczyny cieszyły się życiem. Zatrzymałem się w tym wszystkim i wziąłem telefon do ręki. Rozmawialiśmy Ag i cieszyłem się słysząc twój głos. Tęskniłem wśród tych pięknych budynków za tobą, za spacerem i uśmiechem. Czeskie dziewczyny siedzące nieopodal nie zastąpią mi ciebie. Smak wina nie zastąpi smaku twoich ust i skóry.
Jesienne rozbicie na starym mieście
Ta romantyczność bierze się z miasta. Czerwono-żółte liście w połączeniu z zachodzącym słońcem i pięknymi kamienicami rodzą we mnie ogrom uczuć. I jeszcze wszędzie Ci przytuleni, całujący się, niezwracający na innych uwagi przechodnie. Jest jakaś muzyka w tych ulicach, muzyka szczęścia wśród turystów, to jest to miasto, które sprawia im tyle radości. Pomimo, że jest już druga połowa października osób zwiedzających miasto nie brakuje, nadal główne atrakcje są przez nich oblegane.
Zapłaciłem rachunek w knajpce i przeszedłem się wzgórzem ku kościołowi. Część ulicy jest remontowana, lecz pomimo tego wzgórze Budy nic nie traci, ten klimat tak odmienny od tego po drugiej strony rzeki mnie uspokaja. Nie odczuwam tu tego habsburskiego zadęcia, więcej jest prostoty i koloru. Siadam na ławce, na skwerku i zaczynam słyszeć lokalnego muzyka grającego smutne pieśni. Bo pomimo radosnych uniesień wśród turystów węgierska dusza pozostanie smutna i tragiczna. Wskaźnik samobójstw jest tu jednym z najwyższych w całej Europie, a frustracje mieszkańców niekiedy można zaobserwować na ulicy.
Na pozór spokojni i radośni, w głębi siebie niosą swoje troski. Krzysztof Varga w książce Gulasz z turula utkał tezę, że to wina jedzenia, ciężkostrawnej kuchni, a mnie się wydaję, że należy spojrzeć bardziej na ten kontrast między pięknem i doskonałością miasta, a samooceną Węgrów. Dodajmy do tego tęsknotę za wielkością Austro-Węgier, a dzisiejszą pozycją kraju, a troska zrodzona z empatii ląduje również na naszych twarzach.
Wróćmy do hotelu. Im dłużej siedzę tu sam i patrzę na rozświetlone brzegi Dunaju tym jest mi gorzej. Budapeszcie, piękny Budapeszcie jesteś miastem prawie idealnym, skąd więc w Tobie taki smutek? Nie znajdę dzisiaj odpowiedzi na to pytanie, spoglądam na telefon, piszę do Ag wiadomość, otwieram drzwi, wychodzę w ciemność miasta.
Wpis odtworzony z archiwalnej strony.
Ciekawe, ile osób zna ten temat tak dobrze jak autor tego tekstu.